środa, 17 lutego 2016

Rozdział 1: Nowy początek.

   CISZA. Otaczała mnie tylko i wyłącznie cisza. Przenikała każdy cal mojego ciała, każdy cal mojego domu, każdy cal mojego życia.
   Przeniknęła wszystko w momencie jego śmierci. Śmierci mojego ojca. Śmierci jedynej osoby, która się mną zajmowała. Jedynej osoby, która była mi bliska.
   Osoby, która poświęciła za mnie swoje życie. Poświęciła siebie, bym ja mogła żyć dalej. Zginął przeze mnie, tak, jak i mama, która wybrała wydanie mnie na świat, zamiast życia.
   A ja na to nie zasługiwałam. W choćby najmniejszym stopniu.
   Nie zasługiwałam na nic. Bo sama byłam niczym.
   Gdybym była mądrzejsza nie poszłabym na tą imprezę, by zrobić tacie an złość. Gdybym była tak dojrzała za jaką się uważałam, nie zaczęłabym w samochodzie kłótni. Gdybym była uważniejsza, zauważyłabym nadjeżdżającą ciężarówkę, kierującą się prosto na nas. Gdybym była lepszą córką, nie pozwoliłabym mu zginąć.
   A pozwoliłam. I nie byłam w stanie się z tym pogodzić.
   Psycholodzy twierdzili, że tak jest zawsze po traumatycznych wypadkach. Osoba, która jako jedyna przeżyła takowy często przypisuje sobie winę, tym bardziej jeśli uważa, że gdyby zrobiła coś więcej, byłaby w stanie temu zapobiec.
   Tłumaczyli mi to na pięćset sposobów, ale tak naprawdę gówno wiedzieli. Nie rozumieli, co czuję. Nie mogli zrozumieć. To nie było tak, że tylko przypisuję sobie winę. To  b y ł a  moja pieprzona wina, że wypiłam za dużo na imprezie, na której nie powinno mnie być i ojciec musiał odbierać mnie z komisariatu. Moja i niczyja inna.
   Gdybym nigdzie nie pojechała, on również.
   I żyłby.
   Przepisano mi tabletki. I brałam je. Nieważne, że za dużo i dwa razy wylądowałam przez to w szpitalu.
   Sylvia, która teraz sprawowała nade mną opiekę prawną musiała mieć mnie zdecydowanie dość. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia oddała mnie do jakiegoś ośrodka, byleby mieć spokój. Nawet pogodziłam się z myślą, że mogłabym tam trafić.
- Ines.
   Przestałam wpatrywać się w spływające po szybie krople deszczu i zwróciłam głowę w stronę drzwi, skąd dobiegał znajomy głos. Młoda kobieta w czekoladowych, idealnie prostych włosach oraz oczach koloru wzburzonego morza, wpatrywała się we mnie z niepewnością na twarzy. Ubrana była w granatową bokserkę, podkreślającą kolor jej oczu oraz czarne legginsy.
   Sylvia była naprawdę ładna. Zmęczenie - mną - było wyraźnie widoczne na jej twarzy, jednak nie odejmowało ani kawałka urody.
- Jak się czujesz? - zapytała ciepło, zamykając za sobą drzwi od mojego nowe pokoju.
   Zaraz po śmierci taty, znaleziono Sylvię, by miał kto się mną zająć. Ze względu na jej pracę, z Nowego Jorku przeprowadziłam się tutaj, do Londynu. Był tak deszczowy i piękny zarazem, jak opowiadał mi kiedyś tato. Pamiętam wszystkie historię związane z jego dzieciństwem w tym mieście. Tutaj się wychowywał, dorastał. W żadnym stopniu więc, nie przeszkadzała mi ta przeprowadzka.
   Zaczęcie w nowym miejscu nawet przez psychologów uznane było za dobre posunięcie. Po moich dwóch wyskokach, tabletki, oczywiście, zostały mi odebrane. Wizyty u mojej nowej terapeutki niestety nie.
- Nijak. - odpowiedziałam, znów wracając spojrzeniem do okna.
   Szatynka westchnęła cicho, podchodząc do mojego łóżka.
- Nie możesz tak robić.
   Znowu się zaczęło.
- Jak? - uniosłam brwi i tak wiedząc, co powie.
- Odcinasz się od wszystkiego. To nie jest dobry sposób na dojście do siebie.
- Cóż. Może nie chcę dojść do siebie? - mruknęłam.
- Użalanie się nad sobą w niczym ci nie pomoże, wiesz o tym? - usiadła na brzegu mojego łóżka.Wiedziałam, i co z tego?
   Sylvia zwróciła moją twarz ku sobie.
- Minęły trzy miesiące. Jeśli nie zaczniesz żyć - nic ci nie pomoże.
- A ty byś tak potrafiła? Żyć dalej, wiedząc, że gdyby nie ty, najbliższa ci osoba nadal żyła?
   Nie zareagowała. Nie od razu. Najpierw jej oczy pociemniały jeszcze bardziej, później puściła mnie i wstając zacisnęła usta w wąską linię.
- Tim był bliski również mnie. I nie tylko on. - powiedziała cicho, po czym wyszła.

   Trzy dni później Sylvia zadecydowała, że najwyższy czas, bym ruszyła do przodu. Tak więc, po tygodniu stałam przed budynkiem szkoły, czując ciekawskie spojrzenia innych.
   Super uczucie. Serio, cudowne.
   Polecam wszystkim, takim jak ja, którzy wręcz kochają czuć się, jak główna atrakcja w zoo.
   Z westchnięciem przekroczyłam próg budynku. Z pomocą użycia pamięci z przed kilku dni, kiedy byłam tu po raz pierwszy, dotarłam do sekretariatu, gdzie miałam odebrać swój plan lekcji. Nadal ciekawi mnie, czemu po prostu nie wręczyli mi go przy zapisie.
   W niewielkim pomieszczeniu, o niezbyt ciekawym wystroju, nie było nikogo - oprócz dość młodej sekretarki. Ciasno spięte włosy tuż przy karku wraz z jej ostrymi rysami twarzy, tworzyły surowy, nieprzyjemny widok. Do tego te okulary.
   Miałam ochotę zapytać czy tak grube szkła, nie przeszkadzają jej w bezczelnym lustrowaniu mojej sylwetki.
- Przyszłam odebrać swój plan lekcji. - zaczęłam. - Nazywam się...
- Wiem, kim jesteś. - prychnęła wręcz urażona. Zaczęła przekopywać sterty kartek, które miała na biurku za sobą. Jeszcze jednym, tak dla ozdoby. Grunt to porządek, nie?
   Szczególnie kiedy go brak.
   Po chwili kopania podała jedną z kartek. Uroczo pomiętą, nie to co reszta. Mogłam jej podziękować, przecież to zaszczyt.
- Wierzę, że sama trafisz na pierwszą lekcję. Mam zbyt dużo roboty, by cię oprowadzić. Przykro mi - wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu i nie czekając na moją odpowiedź, wróciła do wcześniejszego zajęcia.
   Tak, Londyn jest uroczy.
   Z uniesionymi brwiami opuściłam sekretariat. Spojrzałam na plan, moją pierwszą lekcją był angielski z Michael Witchersem: sala 3, sektor B. Cóż, chyba pora na małą wycieczkę. Może zdążę na ostatnie pięć minut. Cudem.
   Westchnąwszy ruszyłam przed siebie prostym korytarzem. Po prawej stronie mijałam rząd okien, które za swoim obliczem kryły dziedziniec. W samym centrum stał pomnik założyciela szkoły z 1854 roku - jeśli dobrze pamiętam. Domyślałam się, gdzie spędzę każdą przerwę w tej szkole.
   Kiedy nadal podziwiałam dziedziniec - fetysz, okay - ktoś z impetem uderzył w moje ramię. Torba powędrowała na podłogę, przy czym większość jej zawartości ujrzało światło. Schyliwszy się, zaczęłam zbierać swoje rzeczy, a ciemnowłosa szarooka dziewczyna udzieliła mi swojej pomocy.
- Wybacz, nie zauważyłam cię. - jęknęła zrozpaczona. - Zazwyczaj nie wpadam na ludzi. Właściwie na zwierzęta też nie, żeby nie było. Może czasami na ściany lub słupy. Ale to już serio wyjście awaryjne. W sensie, żadne wyjście. Bo przecież nie robię tego specjalnie. Chyba. Nie, nie robię. - westchnęła i spojrzała na mnie.
   Jej spojrzenie jednak nie przeglądało całej mojej sylwetki, jak kartki katalogu. Co mogło nawet nie uchodzić za irytujące. Przyjrzała się uważnie mojej twarzy, próbując ją rozpoznać, ale raczej nie szło jej to dobrze. Później zawiesiła wzrok na moich włosach i wydała z siebie ciche westchnięcie. Z początku myślałam, że coś na nich mam, więc przesunęłam palcami po moich mizernych białych - dobra, niemalże białych - kudłach.
- Nie, nie. Są świetne, to dlatego. W sensie, gapię się. - uśmiechnęła się. - Jesteś nowa, nie?
- Jak widać. - odparłam niepewnie.
- Jestem Jenna Conwell.
   Posłała mi kolejny uśmiech i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Odwzajemniłam gest.
- Ines...
- Monaghan. Wiem. W sensie, wszyscy wiedzą. - uścisnęła moja dłoń. - Wiesz, nie na co dzień ktoś przenosi się w połowie semestru.
   Jak mówiłam - główna atrakcja w zoo.
- Nie na co dzień ktoś jest mną. - mruknęłam bardziej do siebie.
   Jenna znów się uśmiechnęła. Pierwsza stanęła na nogach, ciągnąc mnie za sobą. Dzięki temu mogłam stwierdzić, że jest całkiem silna, jak na dziewczynę o tak niepozornej posturze.
   Cóż, mogłam jedynie współczuć gwałcicielom.
- Co masz pierwsze? - spytała. -  Mogę cię zaprowadzić, bo jestem w stanie wnioskować, że zgubisz się tutaj co najmniej pięć razy zanim gdziekolwiek trafisz. To miejsce jest jak labirynt.
- Angielski. Sala 3, sektor...
- B. Jesteś w mojej grupie! - uśmiechnęła się kącikiem. - To całkiem dobrze, bo obydwie jesteśmy spóźnione. Tak, jakby kto pytał. - mruknęła.

   Lekcje minęły dosyć spokojnie. Żaden z nauczycieli nie wywoływał mnie na środek i nie kazał opowiadać historii swojego życia, co uznałam za dobrze wykonaną robotę dyrektora. Nie miałam zamiaru z nikim rozmawiać o tym, dlaczego ze Stanów przeniosłam się tutaj.
   Dodatkowo nikt z uczniów nie wyrywał się zbytnio do rozmowy. Poza - jak dla mnie zbytecznym - "cześć", milknęli i zostawiali mnie w spokoju. Tylko Jenna, która, jak się okazało, miała większość zajęć ze mną - towarzyszyła mi cały dzień. W sumie nie miała zdania na ten temat. Nie byłam w stanie określić czy to dobrze, czy źle.
   Przynajmniej ktoś oprowadził mnie po szkole.
   Po wszystkich lekcjach, Sylvia czekała pod szkołą w swoim samochodzie. Nijako pożegnałam się z Jenną i udałam się w stronę mojej opiekunki. Dopiero przez te kilka sekund drogi od szkoły do auta zauważyłam, jak cholernie jest zimno. Okryłam się ciaśniej kurtką, która jednak oprócz bycia skórzaną nie posiadała innej funkcji. Kiedy w końcu dane było mi wsiąść do Sette - jak nazwała swój samochód Sylvia - odetchnęłam z ulgą.
- Zimno? - spojrzała na mnie na wpół rozbawiona szatynka.
- Jak cholera.
   Pokręciła głową z lekkim uśmiechem.
- Co powiesz na gorącą czekoladę? - spytała.
   Och, gorąca czekolada. Nie muszę chyba mówić, dlaczego była moim ulubionym napojem.
- Powiem: dom. - mruknęłam.
   Sylvia westchnęła ciężko. - Skoro tak wolisz.
   Zapięłam pas i wkładając dłonie do kieszeni, odchyliłam głowę do tyłu.
- Ale jeśli zrobisz mi ją w domu, to się nie obrażę.
- Wedle życzenia, pani. - rzuciła drwiąco, uruchamiając samochód.
   Nie uszło mojej uwadze, że chyba w pewien sposób ją to ucieszyło.
   Może powinnam być dla niej choć trochę bardziej znośna?
   Bądź co bądź - została mi już tylko ona.
   Z tą myślą skręciłyśmy w stronę supermarketu. 


_______________________________________
Gosh~~
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się przez ponad miesiąc, a do tego jest taki krótki. Jestem okropna - ale w końcu go wstawiam.
Ach, mam dla was jeszcze jedną informację. A raczej pytanie.
Mianowicie - chciałabym przenieść opowiadanie na wattpad. Nie wiem tylko, czy wam by to pasowało. Ostatnio poznałam magię owego portalu/strony/aplikacji or whatever it is. Wydaje mi się, że jest mi tam wygodniej, ale wszystko zależy od was - jeśli ktoś to czyta - bo przecież nie chcę was stracić - jeśli już tu jesteście.
Prosiłabym więc, jeśli przeczytacie ten rozdział - o komentarz. I opinię na temat zadanego wyżej pytania :<<<<